Szybki kontakt
-
ul. Wesoła 36
42-202 Częstochowa
Polska
3Dom - 34 307 08 88
- kontakt@3dom.pro
Jan Ciechanowicz - Polonobolszewia. Jak polska szlachta komunizowała rosyjskie imperium
Polonobolszewia to książka, która obala (na podstawie ściśle przeprowadzonych badań) wiele popularnych stereotypów o najnowszej historii Polski i Rosji.
Autor opierając się na dokumentach archiwalnych, odsłania niezwykle ciekawe i nieznane wątki biografii oraz genealogii postaci takich, jak: Nadzieja Krupska, Aleksandra Kołłątaj, Feliks Dzierżyński, Andrzej Wyszyński, Andrzej Hromyko, i inni znani działacze komunistyczni, którzy stanowili, jak się okazuje, polski trust intelektualny rewolucji bolszewickiej i budowy komunistycznego imperium ZSRR.
Józef Stalin miał ongiś powiedzieć, że Polacy są jak rzodkiewki – tylko z wierzchu trochę czerwoni, a socjalizm pasuje do Polski jak pięść do nosa. Po części miał rację. Niektórzy Polacy to urodzoni indywidualiści i nie przystają do żadnego ustroju kolektywistycznego, choć nieobcy im jest także instynkt stadny. Tenże dyktator w 1944 roku stwierdził, iż w Europie Środkowej istnieją tylko dwa narody godne tego, by posiadać własne państwa: Polacy i Węgrzy, a to dlatego, że są to narody szlacheckie, podczas gdy reszta to trzoda chlewna, z którą można robić, co się komu żywnie podoba. I owo twierdzenie – choć przesadnie ostre – było częściowo (tylko częściowo!) słuszne. Tym bardziej intrygujące, że wśród rewolucjonistów, a potem wśród budowniczych ZSRR jako potężnego państwa „proletariackiego”, socjalistycznego, znajdowało się mnóstwo polskich arystokratów.
Te szlacheckie dzieci miały wiele: władzę, majątki, wolność, wygody i perspektywy życiowe. Lecz wystąpiły przeciwko samym sobie, chcąc, aby to wszystko, co posiadały, nie stanowiło wyłącznie ich przywileju. Podjęły śmiertelną walkę z własnym środowiskiem o to, by wszelkie dobra stały się dobytkiem wszystkich. Najlepsi postanowili służyć najgorszym. Jakby według zasady: kto w młodości nie jest socjalistą, w starości będzie łajdakiem. Wybitny żydowski socjolog Herbert Spencer przewidywał na łożu śmierci, że „socjalizm musi nadejść i nadejdzie, ale będzie on największym z nieszczęść, jakie kiedykolwiek dotknęły ludzkość; nikt nie będzie mógł już czynić tego, czego pragnie, lecz tylko to, co mu się każe”. Nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Gdy w latach 1936-1939 w Hiszpanii trwał bunt przeciwko sprawującym władzę komunistom, na odsiecz im przyszły setki tysięcy ochotników z pięćdziesięciu czterech krajów, w tym z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Polski, Włoch, Czechosłowacji, Rosji, Francji. Ale z drugiej strony, u boku generała Franco zaangażowało się sto pięćdziesiąt tysięcy Włochów, pięćdziesiąt tysięcy Niemców, dwadzieścia cztery tysiące Marokańczyków, piętnaście tysięcy Polaków. Jak widać, stosunek świata do komunizmu zawsze był ambiwalentny.
Na zbiorowego mesjasza awansowano w teorii marksistowskiej tak zwaną klasę robotniczą, wielomilionowy ciemny tłum, pełen zawiści, chciwości i resentymentu, podatny na manipulację, o którym jeszcze Fryderyk Nietzsche trafnie zauważał: „Powodzi mu się [robotnikowi europejskiemu – J.C.] za dobrze, by nie żądał stopniowo coraz więcej, by nie stawał się coraz natarczywszym. Toć ma za sobą ogromną większość. Nie ma już nadziei, by wytworzył się zeń skromny i ze siebie zadowolony typ ludzki, coś w rodzaju Chińczyka, a to właśnie było by rzeczą rozumną i po prostu konieczną (...). Powołano robotnika do służby wojskowej, dano mu prawo stowarzyszania się i głosowania; cóż dziwnego, iż robotnikowi wydaje się byt jego niedolą (w języku moralnym – krzywdą!) (...). Kto chce mieć niewolników, ten popełnia szaleństwo, wychowując ich na panów”.